„Znowu mamy życie, Oni nam je robią”

Nie ma co ukrywać, ten wpis nie będzie miał nic wspólnego z próbą obiektywnego opisania dwóch dni, które spędziliśmy w Aquaparku w Częstochowie. Nie będzie żadną rzeczową relacją z poszczególnych seansów, na których byliśmy. Nie wiem właściwie czym on będzie, bo za dużo w tym wszystkim emocji, pozasaunowych również 🙂 Umówmy się, że to będzie „zlew”, „strumień świadomości”, „emocjonalna pocztówka” par excellance..

Od naszej ostatniej wizyty w saunarium minęło więcej niż 18 miesięcy, sprawna para w tym czasie spłodziłaby i urodziła dwójkę dzieci, nie dziwne więc, że powrót do tej paczki wariatów po tak długim czasie, to juz jednak wejscie do całkiem innej rzeki. Kilka osób w tym czasie porzuciło ten padół łez, kilka uciekło w ekstremalne foliarstwo, zrażając i obrażając wszystkich, by na końcu zabrać swoje zabawki w nadziei, że bez nich nic się nie uda, bo są niezastąpieni. Organizator turnieju tez jest obecnie w fazie przepoczwarzania się/dostosowywania się do zmieniającego się świata, proces ten obserwujemy z boku jako niezrzeszeni, więc pozostaje nam trzymac kciuki, zeby poszło to w dobrą stronę, choć ciężko nie zauważyć, że symbolicznie polała sie krew jednak. Relacje miedzyludzkie miedzy tymi, którzy wydawali się być już na zawsze razem, jak to w zyciu, okazały się nie być na zawsze – kto nie zna takich historii ten sie będzie dziwił…

Jedno natomiast pozostało niezmienne – na żywo spotkani ludzie, którzy byli nam bliscy dwa lata temu, teraz są chyba jeszcze bardziej bliscy. Dżizasie! Jak my za Wami wszystkimi i każdym z osobna się stęskniliśmy, jak cudownie po tych miesiącach smuty było wrócic miedzy Was i przypomniec sobie jakim wspaniałym miejscem jest świat, a świat saunowy w szczególności…

Chodzą po swiecie siurpryzy i psocą,
czasmai nocą kolbami w drzwi załomocą,

niemoc goni niemoc, ale pomiedzy,
wszystkie kolory tęczy, do kurwy nędzy!

Siłą rzeczy w tym saunarium bylismy po raz pierwszy, bo jak zaczynaliśmy nasza przerwę, to jego chyba jeszcze nie było. Siłą rzeczy, tego typu impreza to nie jest dobry moment na ocenianie całości saunarium, które przy takim najeździe ludzi po prostu nie może sprostać wszystkim oczekiwaniom. Tym bardziej, że z tego co słyszelismy, wcześniej odbywające się tu eliminacje, nie odnotowały takiego sukcesu frekwencyjnego. Siłą rzeczy przy seansach co 45 minut, nie ma za bardzo czasu na spacery i testowanie innych saun niż konkursowa. No więc, momentami było nas po prostu za dużo, co przy braku systemu reglamentacji wejsc na seanse (podział na grupy), przy otwartych bramkach dla gości z części basenowej, którzy przychodzili zwiedzać, przy bardzo nieeleganckich zachowaniach jednostek z naszego światka – powodowało pewien chaos i niepotrzebne negatywne emocje. Ale wiecie co? Ja sobie obiecałem, że to nie będzie miało wpływu na całokształt emocji jakie w nas zostaną. Nie o to chodzi, by marudzić, jak się jest wyposzczonym to się człowiek powinien cieszyć. Lepiej odnotować, że mielismy na wyciągnięcie ręki knajpkę serwująca całkiem dobre jedzenie (testowaliśmy zupy i sniadanka), że moglismy w niej napić się czeskiego piwa (tutaj nie ma regulacji jak w Łodzi, gdzie klient saunowy jest bardziej awanturujący się niz basenowy, dlatego nie może się napić piwa), że sauna konkursowa była całkiem pokaźna, nie przesadnie duszna (wiem, wiem, nie każdy tak uważa), racjonalnie nagrzana (wiem, wiem, są cieplejsze sauny), seanse odbywały się o czasie (choć w niedzielę rano jakoś w to nie wierzyłem, kiedy stalismy przed zamknietym saunarium na pół godziny przed pierwszym seansem), że ludzie ze strony PTS dwoili się i troili, by zapanowac nad materią ożywioną i nieożywioną, że po prostu to były dwa wspaniałe dni, wypełnione atrakcjami pod sam korek. Że pomysł, z którego sam sie wcześniej podśmiewałem – połaczenie zawodów ze sprzedażą saunowej „garderoby” i kosmetyków, jak to się dzieje w tanich liniach lotniczych, ma sens i może być całkiem niezłym sukcesem (patrząc po ludziach paradujących potem w ciuszkach) – to jest bardzo pozytywne zaskoczenie.

To chyba pasowałoby napisac coś o samych seansach, moze przynajmniej kilku, tych które najbardziej nam zapadły w pamięć… na podstawie drabinki pucharowej wyglądałoby to mniej więcej tak:

Radzio Gomólak/Dominik Grala

Chyba pierwszy chronologicznie tak wyrównany pojedynek w tych finałach, punktacja może sugerowac co innego, ale nie dajcie się zwieść. Radzio to jest wulkan energii, owszem, nieposkromiony, ale takie są wulkany. Dominik podjął rękawicę, jak przystało na „czarnego konia” i dostaliśmy naprawdę energetyczny i fajnie dogrzany seans. Z nieoczywistym dla nas, po wyjściu z sauny, zwycięzcą. Dla takich seansów chodzimy na tego typu zawody.

Radosław Zakrzewski/Mateusz Kupiński

Mateusz startując ze swojego Pole Position mistrza poprzednich edycji, był oczywistym kandydatem na zwycięstwo w tym pojedynku, dlatego zaskoczeniem dla nas było to jak go poniosło. Chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, ze w kategoriach „saunowej naparzanki” to był jego najlepszy seans w czasie tych dwóch dni. Doskonała kondycja, zawrotna szybkosc i rozniesienie konkurenta na strzępy, zabicie go kondycyjne i techniczne. A dla widowni – cudowne widoki najszybszego saunamistrza w okolicy, duże dawki ciepła, „flawless Victory” jak to w Mortal Kombat mówili 🙂

Damian Rurarz/Maciej Piczura

Nie możemy tego seansu pominąć, bo jednak okazało się, że tego „starego kota” (lub „naszą szkapę” jak to Sławek ładnie podsumował) da sie zmusić do wyjścia ze swojej strefy komfortu. Że jak wychodzi na ring z takim zawodnikiem jak Maciek Piczura, to potrafi uciec od tych swoich wizualnie przeslicznych, ale mało wietrznych kręconych pizzek 🙂 Że ten „staruszek”, jak sam podkreślał co chwilę, ma jeszcze w sobie dużo pary i jak mu się chce to staje do walki na moc. A nie tylko na cudownie fristajlowe gadki, w których nie ma sobie równych 🙂 O takiego Damiana walczyliśmy!

Maciej Piczura/Mateusz Kupiński

Naszym zdaniem kwintesencja PTS Freestyle. Że to będzie bardzo wyrównany pojedynek, to było jasne od samego początku dla każdego, kto trochę wie o ścigających się zawodnikach. Że muzyka będzie odpowiednia – no… tu już był poważny problem, dla kazdego kto orientuje się w pokręconych zwojach Iksa, odpowiadającego za nią. Ale naszym zdaniem muzyka spełniła swoje zadanie doskonale. Dwa spokojne kawałki dla kazdego z osobna, by zaprezentować swój kunszt, swoją pomysłowość, swoje możliwości i własnie umiejętność improwizacji. Pierwszy szok – do tej spokojnej muzyki Mateusz wyciąga skitrany w ręcznikach wachlarz (do tej pory się zastanawiam, czy on był schowany tylko po to by się nie nagrzał, czy jednak miał zaskoczyć Maćka) i robi to co przy takiej spokojnej muzyce się robi, doskonale rozdmuchuje parę wodną i miast nas dusić, jak to często przy spokojnych kawałkach bywało, z gracją solidnie nas nagrzewa. A do tego jak to wyglądało!!! Potem Maciek przejmuje pałeczkę i od pierwszych ruchów, dygnięć, gestów – widać, że on już wie jak rozegrać tę rundę. Czysta poezja w ruchu, taniec, ekspresja jak w balecie, i nieustający uśmiech – to co robi Maciek jest tak spójne, tak bardzo na miejscu, że wydaje się, że On urodził się w saunie… No ale… koniec pieszczot… zaczena się finałowa „walka”… na szczęście do mocniejszej muzyki… tak jak należy. Panowie przestaja się pieścić z nami i z sobą. Owszem, rzucają do siebie ręczniki, współpracują jak w pokazach drużynowych, ale wszyscy wiedzą, że tu musi dojść do krwawej jatki. Maciek robi niemal gwiazdę z ręcznikiem prezentując swoją ekstremalną gibkość, potem wygina się na kolanach odchylając się niemal do pozycji leżącej, nie przerywając machania. Co robi na to Mateusz? Kładzie się na podłodze kręcać ręcnikiem i chyba nawet pokazuje język (?), co doskonale pokazuje jak doskonałym improwizatorem jest. Zamiast się ścigać w konkurencji, w której nie ma szans (gibkosć, przecież to jest całkiem inaczej zbudowany mężczyzna) obraca sprawę w żart i robi ze słabych stron – mocne. To jest ekstremalna dojrzałość w saunie i w rywalizacji. No a ostatnie minuty to już jest walka na zabicie przeciwnika (i dogodzenie nam)… Jeżeli na twarzy Maćka pojawia się ekstremalny wysiłek i zapomina on o usmiechaniu się – to musiało byc grubo!!! Dwóch gladiatorów, ku naszej uciesze, poszło w finałowym polaniu na maksa, bez oszczędzania się. Wydaje się, że o to chodzi i za to dziękujemy. Piękne zwieńczenie turnieju. Finał na najwyższym poziomie, nie ma co!

To co uderzało w trakcie tych starć, to częste przypadki spontanicznej współpracy w trakcie seansów, miedzy zawodnikami, z tych interakcji wychodziły całkiem ciekawe, czasami zabawne sytuacje, a najbardziej się z nich cieszył chyba Grzesiu Przymyk, fajnie promieniał jak to się działo (sorry, troche podglądałem) – widać, że to mu w duszy gra, ale co sie dziwić?

Druga kwestia to Radek Sieraj jako „kołcz” – juz chyba o tym kiedyś pisałem, piękny obrazek, to skupienie, te krótkie słowa mówione w trakcie seansu, to przechodzenie nad potknięciami, bo one bedą analizowane potem, skupianie się nad tym co następne, co tu i teraz jest wymagane. Fascynujący obrazek!

Wszystkie ładne zdjęcia, oczywiście autorstwa Ryszard Rak, bez niego by tego nie było…