Człowiek, gdy już sie nasyci miejscem, tak jak my, zaczyna zauważać inne rzeczy, niż przypadkowy turysta, zachłyśnięty nowym miejscem. Wczoraj ponoć w PL różni czerwoni idioci próbowali świętować akt formalnego „zniknięcia” niepodległości Polski w rocznicę manifestU lipcowegO. Ponoć zebrało się ich nawet trzydziestu pod auspicjami LSD… Trzeba czekać aż biologia zrobi swoje… Tutaj jest gorzej, tutaj mają prezydenta, który nie mówi po ukrainsku (nasz Bronek ma tylko problemy z ortografią), woli rosyjski. Prezydenta, który pierwszą decyzją oddaje Morze Czarne we władanie Rosji na kolejny bombilion lat. Tutaj, de facto, jest Rosja. I dlatego jest tez „Rublówka”.
Podsluchalem na plazy rozmowę miedzy „naszym” panem zbierającym opłaty za leżaki a ludźmi, którzy chodzą z towarami na sprzedaż po plaży:
– mam wam powiedzieć, ze od dzisiaj nie można tu sprzedawać ryb – powiedział
– a czy krewetki i miedierapany można? – spytała „roztropna” sprzedawczyni
– no przecież powiedziałem, ze ryb nie wolno – z wyższością odparł on
– a kto zabrania i dlaczego? – zapytał głupio odważny młodzian z rybami
– ja wam mam powiezieć, ze ryb nie wolno i koniec – odparł on
– ale dlaczego? – nie odpuszczał młodzian
– a to już ICH pytaj – odparł on, wskazując brodą na dwóch opasłych miśków siedzących w cieniu… Wyraźnie się ich bał, nawet w tym dniu za leżaki kasował intensywniej…
Młodzian poszedł do miśków. Mieli po 30-40 lat. Cieżko określić bo zwały tłuszczu nie pozwalają na dokładną identyfikację. Coś tam dyskutowali, coś tam się przekonywali… Taaak, to byli „właściciele” naszej plaży. Zero ostentacji, zero wyróżniania sie. Po prostu obserwacja. Potem ryby zniknęły z menu na jakąś godzinę. Po godzinie pojawiły się znowu. Miski ruszyły swoje tłuste cielska z cienia, przysiadły na lezaczkach obok nas, popatrzyly na sprzedawców i poszły w cholerę. Jaki będzie koniec? Czy salonie czyjąś buda w nocy? Czy ktoś kogoś pobije? A może sprzedawcy zapłacą „właścicielom”? A może komuś wazniejszemu? Nie wiem… Chyba nie chcę wiedzieć…
CIĘCIE, NOWE MIEJSCE!
Inna scenka, sprzed chwili… Nasza „kwartira”, nasza „landlordka” – Irina, twardo stąpająca po ziemi kobieta, która z roku na rok rozwija swój domek w pensjonat. Tu coś wyremontuje, tu kupi auto (słyszałem jak w zeszłym roku mówiła „mienia ponrawiłas’ Honda”, teraz ją jezdzi), tu postawi dom. Przy jej boku mąż, lokalny poeta, po wylewie lekko unieruchomiony – klasyka „nieobecnego” mezczyzny. Wszystko na jej glowie.
Irina co roku na „gorący okres” zatrudnia kogoś do pomocy przy letnikach. Zamiesc, podlać ogród (a to trzeba robić o 4:00 jak słońce nie grzeje!!!), wyrzucić śmieci (i te cholerne kubły na zużyty papier toaletowy), zmienić pościel, zrobić zaprawy.
W tym roku ma Panią tak na oko koło 60-tki (ale kto to wie…), która pracuje od trzech dni (wyjątkowa gaduła), poprzednia przetrwała tylko jedną noc. I ta Pani dzisiaj nam dziękowała, ze sobie sami przebierzemy pościel (co tu przebierać, tu sie śpi na przescieradle bez przykrycia) to ona będzie miała wiecej czasu na inne obowiązki. Generalnie widziałem, ze była nam wdzięczna, ze traktujemy ją jak człowieka, ognie do nas bo widzi, ze z poziomu 15$ za nocleg jesteśmy dla niej normalniejsi niż „noworuskie” za 40$. Bo widzimy w niej normalną osobę, taką jak nasze Mamy… A przecież moglibyśmy być dla niej niedobrzy… Wiem, ze ona sie od nas nie „odklei” do końca pobytu, chyba ze wcześniej ją wyrzucą za to, ze za dużo gada, zamiast robić…
I ten dialog:
– ładna opalenizna – ona
– dziękuję – żona
– jak wam tam jest w tej Polsce? Mieszkacie w bloku czy w domu?
– w bloku
– a wodę i prąd macie?
– tak
– a ile masz lat?
– prawie czterdzieści
– a wyglądasz na dwadzieścia, nie pracujesz fizycznie?
– nie, praca biurowa
– i stać was na ubrania, mieszkanie, urlop?
– jakoś dajemy radę..
– a ja tu muszę przyjeżdżać do pracy… Na Ukrainie nie ma pracy…
Człowiek czuje się winny, ze urodził się gdzie indziej, ze uważa, ze ma źle i nagle dostaje takiego strzała. Pewnie, ze gdybyśmy tu nie przyjechali to ona pewnie nie miałaby pracy, nie zbieralaby pieniędzy dla rodziny daleko gdziestam, niewiadomo gdzie. Nie byłaby w jednym mieście z córką, która handluje swiecidełkami na deptaku (ale śpi całkiem gdzieś indziej). Jak bardzo innym jest świat, w którym pytaniem jest „czy masz wodę w domu”? Jak bardzo inny jest świat, w którym zza ciemnych szyb klimatyzowanego samochodu jedziesz miedzy takimi ludźmi, nie zdejmując nogi z gazu jak robią tutaj nowe Ruskie…
I te zajmowane przez nas wszystkich pozycje – całkowicie niezależne od umiejętności, desperacji, chęci. Wszystko zależne od „urodzenia”. Niech tu wreszcie zapanuje normalny kapitalizm!!! Niech to nie polega na upokarzaniu tych, którzy są poniżej, na deptaniu ludzi, których nie uznaje sie za ludzi. Niech decydują mierzalne wartości: pracowitość, uczciwość, pomysłowość, desperacja nawet.
CIĘCIE!!!
Jak już ma człowiek dość, to może się wyżyć. Nawet jak jedyne co masz na sobie (przypominam, plaża dla golasow) to podróbka okularów od jakiegoś Wujcia&Kabotyna z białymi oprawkami to zawsze możesz zjebać gościa od leżaków (tak, tego samego, który był poslancem prosiaków, rządzących plażą). Za co? A za to, ze zbiera opłatę! Możesz na niego nakrzyczeć, tak jak w polskich korpo zawsze można się wyżyć na sprzątaczce, ze kradnie papierosy. I wtedy czujesz się naprawdę wielki, nie jesteś na samym dnie, ten ktoś kto stoi ci na głowie nie sprawił jeszcze, ze zapadasz się w kloace. W niej zapada się gość od leżaków (a on przecież czasem gada z właścicielem plazy…). Czaaaad, nie? Kolejność dziobania jako zdobycz XXI wieku!
KONIEC!!!
Żeby nie było tak smutno – słońce świe, morze szu, wiaterek wie, wino szu, skóra brązowieje… Jest nam tu dobrze, nawet bardzo. Znaleźliśmy miejsce daleko od „napierdalacza”, jest cicho. Dzisiaj nie było prądu więc było totalnie cicho ale tez chlodziarki do piwa nie działały.
Tylko kilka godzin na lezaku (my z panem jesteśmy zaprzyjaźnieni i płacimy bez wrzaskow 🙂 ) tak nastraja…
Najnowsze komentarze